Jeden z niedawnych indyjskich przebojów kinowych opowiada historię przypominającą niezwykłe losy jednego z wcieleń Davida Bowiego – Ziggy’ego Stardusta. Jeśli świat trudno zrozumieć, można spojrzeć nań z innej, bardzie oryginalnej perspektywy. Życie na Ziemi widziane oczyma odszczepieńca nie znającego obowiązujących reguł to tylko jeden ze sposobów. Tytułowy bohater albumu brytyjskiego artysty, przybysz z kosmosu, trafia na Ziemię, gdzie zyskuje sławę i zostaje gwiazdą rocka. Podobnie rzecz ma się z przygodami kosmity PK (pee-key w hindi znaczy ‘wstawiony’), który ląduje na naszej planecie, stawia swe pierwsze kroki w Radżastanie i dziwi się.
Wstrząs surrealistyczny lub, jak kto woli, szok kulturowy, jakiego doznaje on, obcując z Indiami, nasuwa prosty wniosek, choć zapewne nie on stanowi główne przesłanie. Cudzoziemiec przybywający do tego ogromnego kraju nie powinien dziwić się temu, że tak wiele go dziwi. Biorąc pod uwagę fakt, że PK nie reprezentuje nurtu kina niezależnego, lecz jest produkcją mainstreamową – wysokobudżetową, z gwiazdorską obsadą (w roli głównej wystąpił Aamir Khan), może w lekkiej i (może aż miejscami zanadto) przystępnej formie powiedzieć co dziwnego widzą w Indiach (i sobie samych) Indusi.
Spuszczając zasłonę milczenia na wartość artystyczną obrazu, dodam tylko, że jego niezwykłość potwierdza pewien wymierny czynnik obiektywny. Stworzona przez Indusów dla Indusów (i za indyjskie pieniądze) produkcja przedstawiająca ich kraj jako przestrzeń zaskakującą i zabawną, zamieszkałą przez ludzi opuszczanych (przynajmniej chwilami) przez rozum, przyniosła największy zysk w dziejach Bollywood. Konkluzję twórców filmu można zinterpretować też nieco przewrotnie: Indie to obca planeta. Nawet dla samych mieszkańców Półwyspu Indyjskiego. To jednak tylko jedna strona medalu.
Brytyjskiego historyka Williama Dalrymple’a w opublikowanym niedawno artykule (The East India Company: The original corporate raiders, „The Guardian” z 4 marca 2015) zastanawia inny fenomen. Jak możliwy był podbój przekonanych o własnej potędze i obdarzonych poczuciem nadzwyczajnej estetyki (której jednym z najlepiej znanych realizacji jest Tadż Mahal) mogolskich Indii dokonany przez jedną londyńską korporację? Kres zbrodniom (jak choćby te dokonane na dziesiątkach tysięcy ludzi zamieszkujących wsie nad Gangesem przeprowadzone po stłumieniu powstania Sipajów, podejrzewanych o uczestnictwo w powstaniu) i występkom (jak niebywała korupcja: Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska dopuściła się przekupstwa opozycji parlamentarnej w zamian za dalszą możliwość zarządzania Bengalem w 1767)miała położyć dopiero nacjonalizacja i przekazanie indyjskiego majątku firmy we władanie Korony brytyjskiej.
Dziś East India Co. to marka należąca do urodzonego w Indiach przedsiębiorcy specjalizującego się w handlu towarami luksusowymi – nie tylko herbatą, ale także biżuterią czy wyrobami skórzanymi. Poszukiwacze skarbów zrabowanych przez oryginalną Kompanię w XVIII wieku znajdą je w zamku Powis w Walii, amatorzy produktów oferowanych przez nowego właściciela powinni kierować się w stronę londyńskiej dzielnicy West End.
Na ironię losu zakrawa zatem zarówno fakt, że właścicielem marki nawiązującej do tradycji gorzkiej kolonialnej przeszłości jest Indus ze stanu Gudżarat, jak i to, że żona właściciela wspomnianego zamku Powis pochodzi z Bengalu, co oznacza, jak zauważa Dalrymple, że potomkowie Roberta Clive’a, który w XVIII wieku ustanowił polityczne i militarne zwierzchnictwo Kompanii w Bengalu, będą w połowie Indusami.
Przywołany tu przykład kultury popularnej zdaje się mówić o wiele o stanie umysłów mieszkańców subkontynentu. W filmie pojawia się m.in. wątek miłosny między Induską a Pakistańczykiem (który w Indiach zostaje podniesiony paradoksalnie do rangi łożonego problemu politycznego), zaś perypetie przybysza z kosmosu, który, poszukując drogi powrotnej z Ziemi, dowiaduje się, że pomóc może mu tylko Bóg, w obliczu zróżnicowania religijnego ludności, u części odbiorców budzi kontrowersje, innych po prostu bawi, podobnie jak nieumyślne sprowokowanie przez tytułowego bohatera ataku terrorystycznego.
PK w opinii wielu komentatorów to satyra wymierzona w Indusów, naród ogromny i zróżnicowany. Czy celna i skuteczna? Biorąc pod uwagę ilość środowisk zaangażowanych w spór o jego treść – tak. Czy twórcy filmu mieli podstawy, by sadzić, że przyjęty przez nich model autoironii w opowiadaniu o współczesnych Indiach pokrywa się z poczuciem humoru i trafnością spostrzeżeń przeciętnego odbiorcy? Naturalnie, nie. Niemniej jednak, produkcja sprawdza się jako próba zarysowania istniejących konfliktów kulturowych. Na te, jakby ich było nie dość, nakłada się świadomość postkolonialna. Być może diagnozowanie Indii bez przyjęcia perspektywy z zewnątrz jest równie nieprawdopodobne jak powodzenie próby oceny bogactwa kulturowego tylko na podstawie tego, co z minionych stuleci pozostało w kraju. Zwłaszcza w sytuacji, gdy więcej skarbów (szmaragdów, kunsztownych sztyletów czy fajek inkrustowanych kością słoniową) z ery Wielkich Mogołów można znaleźć we wsi, gdzie znajduje się zamek Powis w Wielkiej Brytanii niż w muzeum w Delhi.
Co zadziwiłoby PK, gdyby wylądował w na północy kraju, powiedzmy w Chandigarh? Stolica stanów Pendżab i Haryana słynie z oryginalnej architektury. Chandigarh był pierwszym zaplanowanym miastem powstałym w wolnych Indiach, którego strategiczne i symboliczne znaczenie podkreślał premier Jawaharlal Nehru. Miasto ulokowano u podnóża górskiego pasma Śiwalik (Himalaje Zewnętrzne). Kamień węgielny pod jego budowę położono w 1952 roku. Wśród architektów opracowujących plany budowy nowoczesnej stolicy Pendżabu znaleźli się m.in. Pierre Jeanneret (którego prochy zostały rozsypane nad Sukhna Lake – miejskim akwenem) i jego kuzyn, Charles-Edouard Jeanneret-Gris, znany szerzej jako Le Corbusier, oraz Jane Drew i jej mąż Maxwell Fry. Zespół kontynuował prace zapoczątkowane przez Amerykanina Alberta Mayera i urodzonego na Syberii Polaka Macieja Nowickiego, który zginął w 1950 roku w katastrofie lotniczej na Pustyni Libijskiej.
Koncepcja planistów nawiązuje do wyglądu człowieka – Capitol Complex, gdzie znajdują się najważniejsze obiekty administracyjne (siedziba sądu, Sekretariat i Zgromadzenie Ustawodawcze oraz symbol miasta – Otwarta Dłoń z credo brzmiącym „Otwarci, by dawać, otwarci, by przyjmować”) wyobrażają głowę, sercem jest mające znaczenie handlowe centrum, zaś prostopadłymi do głównej osi ramionami – obiekty akademickie i wypoczynkowe. Ogólny zamysł Le Corbusiera opiera się na trzech zasadniczych filarach – świetle, ukształtowaniu przestrzeni i zieleni. Rolę miejskiej wioski z koncepcji Mayera przejął sektor (o typowych wymiarach 800m na 1200m) z planów europejskiego architekta. Podobieństwo zastosowanych rozwiązań przypomina metodę podziału sąsiedztwa znaną nie tylko w Indiach jako mahalla. Rosnący ruch samochodowy skłonił planistów do poszukiwania rozwiązań ułatwiających bezproblemowa komunikację. Kompleks ulic w zamyśle twórców przypomina ludzki krwiobieg i układ oddechowy, tworząc spójną i harmonijną całość.
Głównym celem francuskiego architekta było zachowanie przestrzeni znajdującej się pomiędzy położonymi na szczycie miasta najważniejszymi budynkami administracyjnymi a pobliskimi górami. Otoczenie współtworzone przez wzgórza i bliskość wiejskiego życia miało tworzyć sielską atmosferę, co odróżniało ten pomysł od innych projektów – jak Ville Radieuse Le Corbusiere’a. Utopijny charakter wizji miał na celu zapewnienie mieszkańcom znacznie więcej niż tylko wygodnego życia. Jednym z aspektów zamierzeń planistów było kształtowanie ich życia, czemu służyć mają choćby pasy zieleni, w które zostały wyposażone sektory.
Symboliczne znaczenie miasta powstałego już po odzyskaniu niepodległości opiera się na wierze w to, że nowoczesność może zagwarantować ludziom spokój i wygody wcześniej niedostępne. Powierzenie przez premiera Nehru opracowania innowacyjnego planu architektom z zagranicy, których awangardowe poczucie estetyki kolidowało z upodobaniami części bardziej tradycyjnych indyjskich specjalistów, nie spotkało się z powszechnym entuzjazmem. Stąd też Chandigarh sprawia wrażenie przestrzeni przeniesionej z innego świata, gdzie humanizowanie przestrzeni wiąże się z naprawą człowieka. Dlatego też reprezentacyjna stolica indyjskiego Pendżabu wydaje się paradoksalnie miastem nieindyjskim.
Autor: red. Urszula Furmanowicz